Ten wymarzony szczupakowy metr

"Szczupak jest król wód, tak jak lew jest król dżungli" powiedział Andrzej Gałecki, a w zasadzie to Piotr Cyrwus, który tę świetną postać stworzył. Wielu się z nim zgadza. Jak wiadomo, są też wędkarze pokroju Pana Zbyszka (Marian Dziędziel), którzy mają inne zdanie, ale Ci z Was, którzy widzieli "Fanatyka" wiedzą jak to się kończy.

Szczupak jest rybą absolutnie wyjątkową, od pokoleń uwielbianą przez wędkarzy, którzy cenią jego waleczność, urodę, siłę i w wielu przypadkach wciąż jeszcze smak. Gatunek ten obrósł już tysiącami legend, a niezliczone ilości wędkarskich opowiadaczy snuło wizję wielkich zębatych paszcz, które zjadały im holowane płotki, po czym atakowały kaczki, pływające psy, a na końcu wyskakiwały z wody i w locie zjadały bociany. Trochę podobnie jak z tymi sumami co zjadały krowy na Bugu.
Takie opowieści najczęściej snują wędkarscy gawędziarze, którzy z wielkimi rybami mają niewiele wspólnego, ale czy my wszyscy nie marzymy o spotkaniu takiej właśnie bestii? Owszem, jesteśmy bardziej racjonalni i nie planujemy za przynętę używać bociana, ale wizja ponad metrowego "krokodyla" często zaprząta nam głowę, zwłaszcza do czasu, gdy uda nam się takiego "gada" złowić.

Ja absolutnie niczym się tutaj nie różnię od innych wędkarzy. Uwielbiam szczupaki od małego i zapewne do końca życia będzie podobnie. Wychowałem się nad wodami, gdzie "siedemdziesiątak" to okaz, więc marzenia o metrowej sztuce kwitły we mnie latami. Kwitły aż do maja 2019 roku, kiedy to moje marzenie udało się spełnić.
Kazik
Niestety muszę powiedzieć, że mój pierwszy raz z metrową mamuśką nie miał w sobie nic romantycznego. Łowiłem na spinning na okolicznym jeziorku w Anglii, o którym pisałem już kilka miesięcy temu. Tego dnia złowiłem 3 albo 4 ryby, niektóre całkiem przyzwoite, ale samym wieczorem zobaczyłem, jak kilka metrów od brzegu spławił się "zębaty", spora sztuka. Na zestawie miałem Kazika Zaganiacza na bodajże 7 gramowej główce. Rzut, podbicie, siedzi! Ryba początkowo powalczyła, ale chwilę później poddała się zaskakująco łatwo. Nawet nie myślałem, że może mieć ponad metr długości. Momentalnie zrozumiałem dlaczego. Była to bardzo stara ryba, po wielu ciężkich przejściach, wychudzona, ślepa na jedno oko, z poniszczonymi płetwami i w fatalnej formie. Prawdopodobnie najgorsza możliwa wizja metrówki, jaką możecie sobie wyobrazić. Mam jej zdjęcie, ale była tak wyniszczona, że chyba nawet go nie publikowałem. Zmierzyłem ją tylko bardzo szybko, zrobiłem fotkę i wypuściłem z bardzo poważnymi obawami o jej szanse na przeżycie. W ten sposób wyglądało moje, wydawałoby się spełnienie marzeń. Złowiłem wreszcie metra, a dokładnie 103 centymetry, tylko co z tego, skoro zamiast satysfakcji pozostał niesmak i troska o dalsze losy mojej zdobyczy? Trochę słabo, na tyle słabo, że w ogóle nie czułem, że jest sens się tym chwalić. Na szczęście około miesiąca później znów widziałem tę rybę. Byłem tam z kolegą i ten sam szczupak podpłynął pod brzeg, żeby zebrać śniętą płotkę. Dalej był w marnym stanie, walczył o przetrwanie, ale żył.

Powiedziałem sobie, że to nie może się tak skończyć, że w tej samej wodzie musi gdzieś jeszcze być podobnej wielkości ryba, ale znacznie zdrowsza, która będzie przeciwnikiem, jakiego szukałem. Okazało się, że się nie myliłem.
sześćdziesiątak
Trzy dni po złowieniu pierwszej metrówki znów byłem nad tą samą wodą, pod skórą czułem, że jestem blisko złowienia pięknej ryby. Od jakichś 3 tygodni jeździłem na ten zbiornik regularnie, zwiedzałem brzegi, sprawdzałem wodę, zapamiętywałem, gdzie pokazują się ryby, gdzie są brania itd. Wytypowałem kilka miejscówek, w których wcześniej udało się coś złowić i skupiłem się na nich. Pierwsza część dnia nie zwiastowała żadnych spektakularnych wyników. Było kilka puknięć, wpadł chyba nawet jakiś "sześćdziesiątak", ale w tamtym czasie to było zbyt mało. W końcu dotarłem na przedostatnią miejscówkę. Pogoda zaczęła się poprawiać, ruszył się wiatr, co na tym zbiorniku było bardzo ważne i dało mi zastrzyk pozytywnej energii i wiary, że coś jeszcze dzisiaj może się wydarzyć. Na tamtym odcinku najczęściej brania miałem na błystki, rzadziej na gumy, więc postanowiłem założyć jedną z moich ulubionych obrotówek - Jętkę 2. Dosłownie chwilę po wejściu na miejscówkę poczułem pierwsze uderzenie, niestety na końcu zestawu zameldował się "krawat" o wielkości może 45 cm. Holowałem go spokojnie do brzegu, gdy dosłownie 3-4 metry od moich stóp, tuż pod holowanym szczupaczkiem pojawiła się jasna poświata, a po chwili potężny wir. Już wtedy wiedziałem, że mam szansę na naprawdę dużą rybą. Szybko odpiąłem ambitnego "szulaczka", jak wiele lat temu nazywał małe szczupaki mój ŚP. Dziadek, wypuściłem go ze szczerymi życzeniami, żeby wracał ostrożnie i zacząłem szukać swojego szczęścia.
Jętka
Nie kombinowałem. Nie zacząłem wymyślać, że skoro duża ryba, to trzeba zmienić na wielką gumę, albo wielką blachę przerobioną z błotnika, tylko pozostałem przy Jętce. Zarzuciłem raz - cisza, zarzuciłem 2 raz - cisza. Presja rosła z każdą sekundą, ale byłem już w takiej sytuacji wcześniej. Wiedziałem, że jeżeli ta ryba zaatakowała tak blisko, to szuka pożywienia i dalej musi tutaj być.
W końcu trzeci rzut, jakieś 5 metrów od brzegu tępe uderzenie, nie jakieś rąbnięcie z odjazdem, nic z tych rzeczy, po prostu solidnie puknięcie. Musiałem poprowadzić przynętę blisko ryby, a ona po prostu spokojnie ją chwyciła, zatrzaskując na niej swoją paszczę. Zaciąłem i od razu wiedziałem, że to ona. Początkowo leniwy ciężar szybko nabrał dynamiki i wystrzelił niczym rakieta w kierunku środka jeziora. Ucieszyłem się, bo po obu stronach miałem krzaki, pod którymi leżały zwalone gałęzie. Gdyby ryba od razy w nie poszła, miałbym niewielkie szanse, by ją pokonać. Mój Bushwacker giął się praktycznie na całej długości. Na szczęście miałem solidną plecionkę 0,16 minimetra i przypon o wytrzymałości 10 kilogramów, więc wiedziałem, że zestaw jest solidny. Nie było jeszcze wtedy przyponów Arnold, bo z tym czułbym się już super bezpiecznie, ale i tak było ok. Jeden odjazd, drugi, trzeci, ryba z solidnym zapasem sił nie pozwalała się przyciągnąć pod brzeg, ale spokojnie, metodycznie męczyłem ją, żeby w kluczowym momencie mieć nad nią kontrolę. Myślałem tylko o tych krzakach - "Co będzie, jak podprowadzę ją pod brzeg, a ona strzeli w gałęzie? Nie zatrzymam jej...". Nie miałem jednak wyjścia, musiałem spróbować. Podprowadziłem ją blisko, była zmęczona, ale wciąż silna, miała ostatnią szansę, ostatnią nadzieję. Zaczęła schodzić mocno na moją prawą stronę, próbując schronić się w gałęziach. Widziałem jak plecionka zbliża się, a w końcu opiera, na jednej z nich. W myślach prosiłem "tylko nie to, tylko nie to, niech się odwróci" i tak właśnie się stało.
Ryba pod presją wędziska odwróciła się, złapała powietrze i zanim się zorientowała była u mnie pod nogami w czekającym podbieraku. Udało się! Spojrzałem do siatki i zobaczyłem potężny, szeroki grzbiet. To był piękny, silny, zdrowy szczupak, o którego złowieniu marzyłem. Wreszcie czułem, że to ta ryba, na którą czekałem. Dookoła miałem piękną łąkę z bujnymi trawami, więc było dużo miejsca, by spokojnie zmierzyć, zważyć i uwiecznić tę piękną istotę.
103
Samica już jakiś czas po tarle, ale mimo wszystko bardzo masywna miała 103 centymetry długości i 9,2 kilograma wagi. Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Kilka tygodni systematycznej pracy, szukania, sprawdzania przyniosło efekt w postaci wymarzonej zdobyczy. Czułem się szczęśliwy i spełniony. Nareszcie udało się złowić rybę, na którą czekałem bardzo długo. Satysfakcja była tym większa, że łowiłem na niezarybianej wodzie. Nie był to rezerwuar pstrągowy, czy wielkie jezioro, a okoliczne jeziorko z naturalną populacją leszcza, okonia i kilku karpi, no i oczywiście paru szczupaków. Przekonałem się też, że wiara w przynętę jest bardzo ważna. Cały tamten sezon, przy spinningu łowiłem tylko i wyłącznie na przynęty Polsping i był to, póki co najlepszy sezon mojego życia.
głowa
Wracając do samego szczupaka, to oczywiście po sesji zdjęciowej ryba cała i zdrowa wróciła do wody. Nie spieszyła się, nie uciekała w panice, tylko spokojnie odpłynęła, tak jakby wiedziała, że nie chciałem zrobić jej krzywdy.
Ja mogłem już wtedy złożyć wędki i spokojnie wracać do domu. Misja zakończona sukcesem. Mogłem skupić się na innym łowieniu, o którym jeśli tylko będzie trochę czasu, również postaram się Wam napisać.

Na zakończenie powiem Wam, że metrowy szczupak dalej budzi we mnie emocje, dalej jest to ryba, o której marze i pewnie będzie tak zawsze, nawet jeśli na koncie będzie już ich sporo. Być może nie czuję już presji, nie traktuję tego w kategorii definicji własnych umiejętności, a bardziej sportowej walki, która w przypadku dużych ryb zawsze gwarantuje zastrzyk adrenaliny.

Jeśli zaś chodzi o Was, to wielu z Was ma już na koncie wiele pięknych ryb, inni na swoje ciągle czekają, ale zapewne dla Was wszystkich metrowy szczupak to wciąż magiczny temat. A może się mylę? Dla mnie magiczny pozostanie na zawsze.

Zbliża się szczupakowa gorączka, więc życzę Wam wielu fantastycznych wypraw, okraszonych walecznymi rybami i pięknymi wspomnieniami i jeśli mogę o coś poprosić, to tylko o to, byście zwracali im wolność. Niech magia trwa.

Z wędkarskim pozdrowieniem.

Marcin

Powiązane produkty

Błystka Obrotowa Jętka

11,80 zł

Komentarze ()